Gra o tron
ISBN: 9788375067293
Autor: George R.R. Martin
Rodzaj oprawy: Twarda
Wydawca: Zysk i S-ka
“Gra o tron” to jedna z najbardziej popularnych powieści fantastycznych ostatnich lat. Daj się porwać wspaniałej historii pełnej intryg, morderstw i niezwykle mrocznych spisków.“Gra o tron” czyli pierwszy tom serii “Pieśń Lodu i Ognia”, stała się w ostatnich latach światowym bestsellerem, po który sięgają fani i Czytelnicy w każdym wieku. Fenomen książki George’a Martina kryje się w doskonale zbudowanym i wykreowanym świecie. Szczegółowe opisy przenoszą nas w zupełnie inną rzeczywistość, wypełnioną walkami o upragnione przywództwo oraz tajemnicami, które nieraz zmieniają bieg wydarzeń. Akcja rozgrywa się w Westeros - krainie, w której żyły niegdyś smoki. Narracja w serii “Pieśń Lodu i Ognia” prowadzona jest przez wielu bohaterów. W pierwszej części możemy wyróżnić dziewięć osób, które przenoszą nas w różne zakątki świata. Są to: Will, Eddard Stark, Catelyn Stark, Sansa Stark, Arya Stark, Brandon Stark, Jon Snow, Tyrion Lannister oraz Daenerys Targaryen.Historia rozpoczyna się w Zachodnich Krainach. Powoli nadchodzi zima, zbuntowani władcy pokonali szalonego Smoczego Króla - Aerysa Targaryena, który zasiadał na Żelaznym Tronie. Udało mu się zbiec, chociaż nie na długo, ponieważ śmierć dopadła go z rąk gwardzisty. Niestety, pozostawił po sobie potomstwo, które nie jest wcale bardziej łaskawe od ojca. Początkowo tron zdobywa Robert, najlepszy z buntowników. Lata pokoju nie trwają jednak długo i ponownie zaczyna się walka o to, kto na nim zasiądzie. Duże znaczenie w powieści odgrywa Nocna Straż, która pilnuje Muru - ogromnej budowli, oddzielającej Siedem Królestw od krain leżących na północy, trzymając na dystans złowrogi świat lodu. Pierwszy tom sagi już na starcie wrzuca czytelnika w wir wydarzeń.Powieść George’a Martina z pewnością przypadnie do gustu każdemu, kto jest fanem fantastyki oraz widowiskowych bitew i intryg. George R. R. Martin zadbał również o to, by sieć spisków onieśmielała największych wyjadaczy. Bohaterowie są niepowtarzalni i tworzą barwne oraz wyraziste postacie, których nie sposób wyrzucić z pamięci. “Gra o tron” zawiera również elementy romansu, który wciąga i nie pozwala oderwać się od powieści na dłużej, niż to konieczne.“Gra o tron” zyskała ogromną popularność, na podstawie książki w 2011 roku powstał także serial “Game of thrones”. W rolę Daenerys Targaryen wcieliła się Emilia Clarke, Lena Headey zagrała Cersei Lannister, a Kit Harington wystąpił jako Jon Snow. Ekranizacja spotkała się z bardzo dobrym odbiorem i zyskała miliony widzów na całym świecie, wielokrotnie zdobywając statuetki Emmy oraz Złotego Globu. Reżyserami są David Benioff oraz D.B. Weiss.Darmowy fragment książkiPROLOG — Powinniśmy wracać — nalegał Gared, kiedy las zaczął pogrążać się w mroku. — Dzicy nie żyją.— Czyżbyś bał się zmarłych? — spytał ser Waymar Royce z cieniem uśmiechu na ustach.Gared nie dał się sprowokować. Był mężczyzną w sile wieku, skończył pięćdziesiąt lat i widział już niejedno paniątko; większość z nich przychodziła i odchodziła.— Zmarli to zmarli — oświadczył. — Nic nam do nich.— Czy oni rzeczywiście nie żyją? — dopytywał się Royce. — Jakie mamy dowody?— Will ich widział — powiedział Gared. — Jeśli ON twierdzi, że oni nie żyją, to ja mu wierzę.Will domyślał się już wcześniej, że prędzej czy później wciągną go do swojej kłótni. Pragnął jednak, by nastąpiło to później.— Moja matka opowiadała mi, że zmarli nie mają głosu — wtrącił.— Moja niańka mówiła to samo, Will — odpowiedział Royce.— Nie wierz w nic, co ci opowiadają przy piersi. Istnieją rzeczy, których można się nauczyć nawet od zmarłych. — Jego głos odbił się echem w pogrążającym się w mroku lesie.— Przed nami długa droga — zauważył Gared. — Osiem dni, może dziewięć, a już zapada noc.Ser Waymar zerknął na niego obojętnie.— Codziennie zapada mniej więcej o tej samej porze. Gared, czyżbyś bał się ciemności? Will widział ściągnięte usta Gareda i błyski gniewu w jego oczach schowanych pod czarnym kapturem grubego płaszcza. Od czterdziestu lat Gared służył w Nocnej Straży i nie przywykł, by traktowano go lekceważąco. Ale nie tylko o to chodziło. Will wyczuwał jeszcze coś pod zranioną dumą starca. Można było to wyczuć niemal namacalnie; nerwowe napięcie graniczące ze strachem. Will podzielał ten niepokój. Od czterech lat służył na Murze. Kiedy po raz pierwszy wysłano go na zewnątrz, w jednej chwili przypomniał sobie wszystkie dawne opowieści, że aż go zemdliło. Później wydawało mu się to śmieszne. Teraz miał już za sobą ze sto wypraw i niestraszne mu było ciemne odludzie. W ten sposób południowcy nazywali nawiedzany las. Tak było aż do dzisiaj, ponieważ tego wieczoru było inaczej. Opadająca na las ciemność sprawiała, że czuł dreszcz na całym ciele. Przez dziewięć dni jechali na północ, potem na północny zachód i znowu na północ. Oddalali się coraz bardziej od Muru w pogoni za bandą dzikich grabieżców. Każdy kolejny dzień stawał się bardziej nieznośny od poprzedniego. Dzisiejszy okazał się najgorszy ze wszystkich. Liście szeleściły niczym żywe stworzenia, poruszane wiejącym z północy zimnym wiatrem. Przez cały dzień Will miał wrażenie, że coś ich obserwuje, coś zimnego i nieustępliwego, co z pewnością nie darzyło go sympatią. Gared podzielał jego odczucia. Will pragnął, by jak najszybciej popędzili i schronili się za bezpiecznym Murem, lecz nie mógł tego powiedzieć swojemu dowódcy. A już na pewno nie takiemu dowódcy. Ser Waymar Royce był najmłodszym synem starego rodu posiadającego zbyt wielu przodków. Był przystojnym, osiemnastoletnim mężczyzną o szarych oczach i niezwykle szczupłej sylwetce. Rycerz patrzył z góry ze swojego czarnego rumaka na Willa i Gareda, którzy jechali na drobniejszych koniach. Ubrany był w czarne skórzane buty, czarne wełniane spodnie, czarne rękawice z kreciej skóry i wspaniałe okrycie, które stanowiła czarna lśniąca kolczuga nałożona na warstwy czarnej wełny i garbowanej skóry. Ser Waymar służył w Nocnej Straży od niespełna pół roku, lecz nie można było powiedzieć, że nie przygotował się do swojego zajęcia. Przynajmniej jeśli chodzi o stroje. Szczególnego blasku dodawało mu jego futro z soboli: czarne jak noc, grube i miękkie niczym grzech. „Założę się, że sam je wszystkie pozabijał — mówił wcześniej Gared do swoich towarzyszy przy winie. — Pewnie poukręcał im łby nasz dzielny wojownik”. Roześmiali się razem z nim. Trudno jest przyjmować rozkazy od człowieka, z którego śmiejesz się za jego plecami, pomyślał Will, dygocąc na grzbiecie swojego konia. Gared pewnie czuł to samo.— Mormont powiedział, że mamy ich wytropić, i tak zrobiliśmy — odezwał się głośno Gared. — Nie żyją. Nie będą nas więcej niepokoić. Przed nami ciężka droga. Nie podoba mi się ta pogoda. Jeśli spadnie śnieg, powrotna podróż może potrwać nawet i dwa tygodnie, a śnieg to najmniejsze zło, jakiego należy oczekiwać. Mój panie, czy widziałeś kiedyś lodową burzę? Młody rycerz wydawał się nie zwracać na niego uwagi. Wpatry wał się w zmrok z miną na wpół znudzoną, na wpół roztargnioną, dobrze znaną jego podwładnym. Will jeździł z nim wystarczająco długo, by nauczyć się, że w takiej chwili lepiej mu nie przerywać. — Will, opowiedz mi jeszcze raz, co widziałeś. Dokładnie, niczego nie opuszczaj. Przed wstąpieniem do Nocnej Straży Will był myśliwym. A dokładniej mówiąc, kłusownikiem. Wolni Mallistera przyłapali go na gorącym uczynku w lesie swojego pana, jak ściągał skórę z kozła, tak więc miał do wyboru: przywdziać czarny strój albo stracić rękę. Nikt nie potrafił poruszać się po lesie równie cicho jak Will, o czym szybko przekonali się jego czarni bracia. — Obóz znajduje się dwie mile stąd, tuż za wzgórzem, nad strumieniem — powiedział Will. — Podkradłem się najbliżej, jak tylko mogłem. Jest ich ośmioro, mężczyźni i kobiety. Dzieci nie widziałem. Postawili szałas przy skale. śnieg prawie całkiem go przykrył, ale ja zauważyłem. Nie palili ognia, lecz wyraźnie widziałem wykopany dół. Nikt się nie poruszył. Długo ich obserwowałem. Ź̄ywi nie wytrzymaliby tak długo, nie poruszając się.— Widziałeś krew?— Nie — przyznał Will.— A jakąś broń?— Miecze i łuki. Jeden z nich miał topór. Wyglądał na ciężki,z podwójnym ostrzem. Okrutna broń. Leżał na ziemi, tuż przy jego ręce.— Zwróciłeś uwagę na ułożenie ciał?Will wzruszył ramionami.— Dwoje z nich siedzi pod skałą, a pozostali leżą na ziemi. Jak zabici.— Albo pogrążeni we śnie — zauważył Royce.— Zabici — upierał się Will. — Na drzewie, wśród gałęzi, dostrzegłem kobietę. Pewnie stała na straży. — Uśmiechnął się słabo.— Pilnowałem się, żeby mnie nie zobaczyła. Ona także się nie poruszała. — Nie potrafił opanować drżenia.— Masz dreszcze? — spytał Royce.— Trochę — mruknął Will. — To z zimna, panie. Młody rycerz zwrócił się w stronę siwego zbrojnego. ścięte mrozem liście zaszeptały dookoła, a rumak Royce’a skoczył niespokojnie.— Gared, jak myślisz, co ich mogło zabić? — spytał obojętnym głosem ser Waymar. Otulił się szczelniej swoim długim czarnym futrem.— Chłód — odpowiedział Gared zdecydowanym głosem. — Zeszłej i poprzedniej zimy, kiedy byłem jeszcze prawie chłopcem, widziałem, jak ludzie zamarzali z zimna. Ludzie opowiadają o zaspach głębokich na czterdzieści stóp i o wiejącym z północy lodowatym wietrze, lecz prawdziwym wrogiem jest chłód. (...) Zapadał coraz większy zmrok. Bezchmurne niebo przybrało kolor ciemnej purpury, barwę starego siniaka, a potem sczerniało. Ukazały się pierwsze gwiazdy, półksiężyc. Źródła światła, które ucieszyły Willa.— Możemy jechać szybciej — powiedział Royce, kiedy ujrzeli całą tarczę księżyca.— Nie na tym koniu — odparł Will. Strach sprawiał, że stawał się zuchwały. — Może pojedziesz przodem, mój panie.Ser Waymar Royce nie raczył odpowiedzieć. Gdzieś w głębi lasu rozległo się wycie wilka. Will zatrzymał konia pod wykrzywionym starym grabem i zsiadł z niego.— Dlaczego się zatrzymujesz? — spytał ser Waymar.— Lepiej będzie, jeśli dalej pójdziemy pieszo. To już za tamtym wzgórzem. Royce siedział przez chwilę nieruchomo ze wzrokiem utkwionym w dal. Zimny wiatr zaszeptał w koronach drzew. Jego obszerne czarne futro z soboli poruszyło się, jakby ożyło na moment. — Coś mi się tutaj nie podoba — mruknął Gared.Młody rycerz posłał mu szyderczy uśmiech.— Niby co?— Nie czujesz? — spytał Gared. — Posłuchaj ciemności.Will domyślał się, o co chodzi Garedowi. W ciągu czterech lat służby w Nocnej Straży nie bał się tak bardzo ani razu. Co to było?— Wiatr. Szeleszczące liście. Wilk. Gared, czego boisz się najbardziej? — Nie doczekawszy się odpowiedzi, Royce zsunął się zgrabnie z siodła. Przywiązał mocno wierzchowca do gałęzi zwieszającego się konaru z dala od pozostałych koni i wyciągnął z pochwy długi miecz. Na rękojeści zalśniły klejnoty, a promienie księżycowego blasku ześliznęły się po jego ostrzu. Wspaniały miecz, wykuty w zamkowej kuźni, nowy, sądząc z wyglądu. Will podejrzewał, że jeszcze nigdy nikt nie zamachnął się nim w porywiegniewu.— Drzewa rosną tutaj bardzo gęsto — ostrzegł go Will. — Twój miecz, panie, może się zaplątać. Lepszy będzie nóż.— Jeśli będę potrzebował rady, zwrócę się do ciebie — odpowiedział młody lord. — Gared, zostañ tutaj i pilnuj koni. Gared zsiadając z konia, rzekł:— Zajmę się ogniskiem.— Jaki z ciebie stary głupiec! Jeśli w lesie czają się wrogowie, to ogień jest ostatnią rzeczą, jakiej nam trzeba.— Istnieją wrogowie, których można odpędzić ogniem — powiedział Gared. — Niedźwiedzie, wilki i... inne istoty.—Żadnego ognia. — Ser Waymar zacisnął usta.Kaptur skrywał twarz Gareda, lecz mimo to Will dostrzegł błysk w jego oczach, kiedy ten spojrzał na rycerza. Przez moment obawiał się, że starzec sięgnie po broń. Był to krótki, brzydki miecz z rękojeścią zniszczoną od potu i ostrzem wyszczerbionym od licznych walk, lecz Will nie miał wątpliwości, co by się stało z paniątkiem, gdyby Gared wyciągnął go z pochwy.— Żadnego ognia — mruknął Gared, wbijając wzrok w ziemię. Royce przyjął to za wystarczający dowód uległości i odwrócił się do Willa.— Prowadź.Ruszyli przez zarośla, a potem w górę zbocza, aż dotarli na jego grzbiet, skąd wcześniej Will obserwował obcych, ukryty pod drzewem strażniczym. Ziemia pod cienką warstwą śniegu była wilgotna i śliska, pełna zdradliwych korzeni i kamieni. Will wspinał się bezszelestnie. Za to z tyłu dochodziło ciche pobrzękiwanie kolczugi młodego lorda, szelest liści i ściszone przekleństwa, kiedy gałęzie czepiały się jego miecza i futrzanego okrycia. Bez trudu odnalazł ogromne drzewo strażnicze, którego gałęzie zwieszały się prawie do samej ziemi. Will podczołgał się na brzuchu po śniegu i błocie i spojrzał na pustą polanę. Serce w jego piersi zamarło. Przez moment nie miał odwagi oddychać. Blask księżyca ukazywał wyraźnie całą scenę: popiół w palenisku, przykryty śniegiem szałas, ogromny głaz i mały, na wpół zamarznięty strumień. Nic się nie zmieniło.Zniknęły tylko ciała. Wszystkie.— Bogowie! — Usłyszał za sobą. Miecz przeciął gałąź, kiedy ser Waymar Royce dotarł na grzbiet wzgórza. Stanął obok drzewa; z mieczem w dłoni oraz w spływającym z ramion i łopoczącym na wietrze futrze tworzył niezwykle malowniczą postać, doskonale widoczną na tle rozgwieżdżonego nieba.— Na dół! — syknął Will. — Coś tu jest nie tak.Royce nawet nie drgnął. Spojrzawszy na pustą polankę, roześmiał się.— Will, zdaje się, że twoi zmarli zwinęli obóz.Will chciał mu odpowiedzieć, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu, nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. To niemożliwe. Przesuwał wzrokiem po opuszczonym obozowisku i zatrzymał go na toporze. Ogromny berdysz o podwójnym ostrzu leżał dokładnie w tym samym miejscu, w którym go widział wcześniej. Bardzo cenna broń...— Wstawaj, Will — rozkazał ser Waymar. — Tam nikogo nie ma. Przestań się chować po krzakach. — Will wykonał niechętnie rozkaz. Ser Waymar obrzucił go spojrzeniem pełnym dezaprobaty.— Nie mam zamiaru wracać do Czarnego Zamku z mojej pierwszej wyprawy jako pokonany. Znajdziemy tych ludzi. — Rozejrzał się dookoła. — Na drzewo. Szybko. Szukaj ognia.Will odwrócił się bez słowa. Nie było sensu się sprzeciwiać. Wiatr wiał coraz mocniej. Czuł jego przenikliwe zimno. Podszedł do ogromnego, szarozielonego drzewa i zaczął się na nie wspinać. Niebawem ręce miał lepkie od żywicy. Zniknął wśród igieł. Strach wypełniał mu żołądek, niczym nie strawiony posiłek. Szeptem odmówił modlitwę do bezimiennych bogów lasu i wysunął z pochwy swój sztylet. Wspinał się, trzymając go w zębach. Smak zimnego żelaza w ustach dodał mu trochę otuchy. Nagle z dołu dobiegło wołanie młodego rycerza.— Kto tam? — Jego głos zabrzmiał niepewnie. Will zamarł w bezruchu, nasłuchując i wytężając wzrok.Las odpowiedział szelestem liści, szumem lodowatej wody strumienia, pohukiwaniem sowy. Inni nie wydali najmniejszego dźwięku.