Praktyka leczenia nowotworów cz. 3
ISBN: 9788393153725 Autor: Jewgienij Lebiediew
Rodzaj oprawy: Miękka
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 218
Wydawca: Altermed
Choroby, o których przez wiele lat słyszeliśmy, że związane są z wiekiem i dziedzicznością (uwarunkowane w DNA od urodzenia), świetnie się leczy. Z powodzeniem można leczyć stwardnienie rozsiane.
Na całym świecie powstaje sytuacja, którą można scharakteryzować następująco: tabletki i zastrzyki są dla biednych i głupich.
Dla zdrowych i bogatych przeznaczone jest odżywianie, zdrowy klimat, zioła i zabiegi...
Wstęp
Szanowni Czytelnicy,
Trzymacie obecnie w rękach trzecią już moją książkę na temat leczenia nowotworów. Praca redakcji pozwoliła połączyć wydanie pierwszych dwóch książek, wyjaśnienia pomagające w samodzielnym zastosowaniu zawartych w nich przepisów oraz listy od czytelników, w których ludzie opisywali wydalanie infekcji, wychodzenie helmintów, przełomy (kryzysy ozdrowieńcze) i rezultaty badań wykonywanych przed leczeniem i po zakończeniu leczenia. Zarysowuje się ogólny dla wszystkich obraz pojawienia i – co ważniejsze – obraz leczenia wieloletnich schorzeń przewlekłych. Okazuje się, że można wyleczyć praktycznie wszystko, co oficjalna medycyna nazywa chorobą nieuleczalną.
Wiosną tego roku (2007) zwróciły się do mnie o pomoc dwie kobiety z początkowym stadium porażenia kory mózgu, które według rokowań lekarzy powinno skończyć się stwardnieniem rozsianym. Okazało się, że pierwotną przyczyną wystąpienia tego rodzaju schorzenia również jest ukryta helmintoza. Jasny stał się jeszcze jeden fakt. Infekcje wirusowe powodują ciężkie powikłania dopiero po tym, jak wątroba i układ limfatyczny człowieka zostają porażone jednym lub dwoma rodzajami glist. W trakcie leczenia takich chorych czynię akcent na przywróceniu funkcji wątroby. Kiedy wątroba zostaje oczyszczona i jej czynność wraca do normy, helminty zawsze dają o sobie znać poprzez migrację, są wydalane lub tworzą cysty.
Choroby, o których przez wiele lat słyszeliśmy, że związane są z wiekiem i dziedzicznością (uwarunkowane w DNA od urodzenia), świetnie się leczy. Z powodzeniem można leczyć stwardnienie rozsiane w początkowym stadium (podmorem zmieszanym z 20-procentowym wyciągiem z propolisu). Chorzy, którzy ściśle przestrzegają odżywiania makrobiotycznego i wykonują pierwsze trzy schematy, stłumiwszy inwazję glist, szybko osiągają poprawę. Bez większego trudu można leczyć porażenia układu sercowo-naczyniowego. Zmiany w mięśniu sercowym i zastawkach, skręcenia naczyń i stenokardia pojawiają się w efekcie wieloletniego oddziaływania infekcji i robaków. Neuropatologię zaliczaną do nieuleczalnych dystonii wegetatywno-naczyniowych (nerwica serca) należy przekazać w ręce parazytologów i specjalistów od chorób zakaźnych. Spotkałem się ze wstrząsającymi przypadkami wieloletnich strasznych chorób dziedzicznych, na które umierały całe rodziny, a których powodem były robaki. Histeria, ciągłe bóle głowy, napady padaczkowe w większości przypadków prowokowane są przez różne rodzaje glist i ich larwy. Po pozbyciu się przez chorych robaków i po pełnym przywróceniu czynności wątroby choroby znikają na zawsze!!!
W redakcji mamy ponad tuzin listów napisanych przez czytelników, którym chciało się po rozpoczęciu leczenia według moich książek opisać, jak w ciągu dwóch–czterech miesięcy pozbyć się męczących od wielu lat dolegliwości związanych z nadciśnieniem. Bez śladu znikają zgrubienia płatków zastawki mitralnej oraz zmiany w mięśniu sercowym (wcześniej przez trzy tygodnie występuje częstoskurcz i wahania ciśnienia skurczowego i rozkurczowego). Ciekawe jest to, że całkowicie zdrowieją ludzie nawet po siedemdziesiątce. Cieszy mnie, że sukcesy w leczeniu jednego członka rodziny często dają natchnienie i rozsądek pozostałym. Nie rozumiem tylko, jak nauka, która twierdzi, że ponosi miliardowe koszta na poszukiwania lekarstw i badania ludzkich chorób, nawet nie zbliżyła się do zrozumienia ich przyczyn. Był czas, że i ja w poszukiwaniu odpowiedzi musiałem przestudiować pewne rozprawy medyczne. Muszę uczciwie powiedzieć, że większość tego czasu uważam za stracony. Najprawdziwszymi badaniami naukowymi okazały się listy od czytelników, którzy szczegółowo opisywali przebieg i zdarzenia towarzyszące ich własnemu wyleczeniu. To, co ludzie opowiadają mi przez telefon, przyprawiłoby o zawrót głowy niejednego lekarza z tytułem doktorskim lub profesorskim. Dogmaty wpajane nam jako prawdy absolutne walą się niekiedy pięć razy w ciągu jednego dnia. Wyobraźcie sobie reakcję kogoś z Ministerstwa Zdrowia, kto w ciągu jednego dnia usłyszy, że różni chorzy ludzie oświadczają lekarzowi:
U pacjentki pękła cysta w nerce, a miesiąc wcześniej miało miejsce wydalenie helmintów ze ścianek powiększonego przez całe życie pęcherza moczowego.
W ciągu jednej nocy u chorego na raka młodego mężczyzny wraz z wymiotami oczyściła się wątroba i płuca z przerzutów (towarzyszyło temu wydalenie ogromnej ilości ropy i śluzu).
Pacjent, który już umierał na wtórny guz mózgu (po operacji i naświetlaniu) przysłał żonę po lekarstwa do zakończenia leczenia. Będzie całkiem zdrów za siedem–osiem miesięcy, ponieważ już na tym etapie leczenia po guzie nie ma śladu.
Pragnę skromnie zauważyć, że nie był to mój najradośniejszy dzień. Moi pacjenci mieli też bardziej spektakularne sukcesy. A czym zajmuje się nasz potencjalny profesor medycyny, który o tym wszystkim usłyszał? Cóż... Pewnie podarł swój dyplom, a teraz rwie włosy z głowy, żałując na próżno straconego na akademii medycznej czasu. Samodzielna praca ludzi przyniosła swe nieoczekiwane owoce w postaci nowych skutecznych schematów, których zażywanie powoduje jeszcze szybsze efekty u chorych.
Nasza redakcja wie, ile bezcennego materiału zostało stracone. Najciekawsze listy, listy od ludzi, którzy całkiem samodzielnie wyleczyli się bez pomocy autora, pokonali raka, nie trafiają do nas. Dzwonią ci ludzie do autora, znam ich adresy, a nawet niektóre szczegóły leczenia, lecz nie chcą się oni zgodzić na publikację. Niektórymi powoduje nierozsądny przesąd, inni nie mają czasu szczegółowo o wszystkim opowiadać. Wielu z nich proponowało, by napisać listy do prezydenta naszego kraju, ministra zdrowia, żeby uświadomić ich, iż rak jest uleczalny (może nie wszystkie postaci, lecz wiele). Musiałem im wyjaśniać, że ludzie ci są zajęci, zajęci swoimi sprawami, i my ich nie obchodzimy. Oddani międzynarodowej gazecie ratującej życie czytelnicy nic przez to nie stracili, ponieważ schematy leczenia niektórych postaci raka są już dopracowane w takim stopniu, że można je wdrażać nawet jako procedury na oddziałach onkologicznych. A zresztą, po co na oddziałach onkologicznych? Najlepiej wdrożyć je do praktyki klinicznej zwykłych szpitali! Rak to choroba wywołana przez wieloletnie oddziaływanie robaków i infekcji, a leczenie go powinno odbywać się na oddziałach zakaźnych przy pomocy helmintologów i internistów. Po otwarciu takich klinik należałoby spełnić jeden bardzo ważny warunek: odżywianie i obsługa w nich muszą być na niezwykle wysokim poziomie.
Nie wiadomo, czy nasza medycyna sprosta takiemu zadaniu, ponieważ jest ona powszechnie i całkowicie zdegenerowana. Mamy pełne prawo twierdzić tak, gdyż wielu z nas w znacznym stopniu z jej winy ucierpiało. Barierą trudną do pokonania dla pragnących w przyszłości przejść leczenie w takiej klinice będzie jego cena. Mam poważne obawy, że koszt rocznego leczenia w klinice będzie przewyższać wartość dobrego samochodu. Czytelnicy mogą się tego nie obawiać, ponieważ zarówno wiedzy, jak i doświadczenia starczy im, by uporać się z chorobą w warunkach domowych, gdzie płaci się jedynie za zioła i nalewki.
Wyliczmy wyleczalne obecnie postaci raka (niezaniedbane):
nowotwory pęcherza moczowego,
nowotwory prostaty,
nowotwory jelita grubego,
nowotwory mózgu,
nowotwory piersi,
białaczki i białaczki limfatyczne.
Leczenie tak właśnie umiejscowionych nowotworów złośliwych będzie tematem niniejszej książki. Przeczytacie przykłady z praktyki, dowiecie się, jakie są możliwe komplikacje i poznacie schematy, które należy zastosować.
Czytelnicy dawno już znają niezwykle ważny warunek leczenia, a raczej kilka warunków. Powtórzmy je jeszcze raz.
Nie wolno naruszać sposobu odżywiania pod żadnym pozorem i w żadnych okolicznościach. Odtłuszczone produkty z kwaśnego mleka dozwolone są jedynie podczas znacznego osłabienia stanowiącego zagrożenie dla życia pacjenta, związanego z pęknięciem ropnia lub obniżonym poziomem leukocytów uwidocznionym w rezultatach badań krwi, a powstałego w wyniku samodzielnego zawyżenia dawki wyciągu ze szczwołu plamistego i innych trujących wyciągów roślinnych (przedawkowanie objawia się dużym osłabieniem).
W czasie przełomów związanych z odrzuceniem nowotworu kategorycznie zabrania się zażywania chemicznie syntetyzowanych preparatów, tłuszczów pochodzenia zwierzęcego i białka zwierzęcego. Zakaz ten jest niezwykle ważny, albowiem jego naruszenie zagraża życiu chorego człowieka.
Chorym mającym nowotwory o dużych rozmiarach (ponad 30 mm) lub nowotwory z przerzutami kategorycznie zabrania się spożywania owoców i miodu (z wyjątkiem cytrusów dozwolonych w początkowej fazie leczenia – podczas pierwszych trzech schematów). Zakaz ten działa, dopóki nie nastąpi ewidentne wydalenie podstawowego nowotworu, i utrzymuje się w mocy jeszcze przez cztery–pięć miesięcy.
Muszę coś wytłumaczyć.
Niekiedy nowotwór ma duże rozmiary i jego wyjście w postaci ropnia może trwać długo, towarzyszyć temu może znaczne osłabienie i zdarza się konieczność wzbogacenia diety chorego produktami z kwaśnego mleka. Chociaż zdarza się to nadzwyczaj rzadko, to muszę ów fakt skomentować. W książce tej przeczytacie o takich przypadkach.
Listy od czytelników to oddzielny temat. W ciągu ostatniego roku niektórzy z Was, prowadząc samodzielne leczenie, szybko uczyli innych. Pojawiły się stowarzyszenia pomagające swym członkom wrócić do zdrowia. Z reguły są to grupy przyparafialne. Powstały również „grupy zdrowia” wśród lekarzy, co pozwala żywić pewne nadzieje. Doświadczenie historyczne mówi nam, że wszystkie prozdrowotne inicjatywy zawsze wynikały oddolnie. Do leczenia według schematów włączyli się chirurdzy i interniści. Wielu z nich to ludzie wierzący, którzy czytali zielniki klasztorne. Dawno już doceniali siłę wiary i ziół, a teraz obserwują i analizują leczenie prowadzone według moich schematów. Muszę podkreślić, że praktyka stosowania schematów szybko przekonała ich, że każda choroba ma swą przyczynę, niekiedy nawet niejedną.
Autor, podobnie jak zdrowiejący chorzy, miał w tym roku możliwość dowiedzenia się, ile podłych robaków (i jakie) bytuje w pacjentach chorych onkologicznie (i nie tylko w nich). Chore na raka macicy obserwowały wydalanie helmintów z macicy, pęcherza moczowego, nerek i jelit. Chora na raka piersi obserwowała kolejne wydalanie pasożytów z jelit (pierwsze schematy), następnie wyjście ogromnego tasiemca (11. miesiąc leczenia), wydalenie przywr z nerek (13. miesiąc leczenia).
Chorzy z chłoniakami obserwowali wydalanie dorosłych osobników tasiemców oraz ich larw (trwało to miesiąc). U chorych z naczyniakami zażywanie ASD-2F po wcześniejszym wykonaniu pierwszych pięciu schematów wywołuje długotrwałe wydalanie pasożytów w postaci śluzu z jelit.
Doświadczenia tego roku pracy ewidentnie wykazały, że rację ma profesor Hulda Clark, i to po trzykroć. Większość postaci raka i wielu innych nieuleczalnych dla współczesnej medycyny schorzeń wywołują inwazje glist. Przy czym nie są to zwykłe inwazje, a wręcz inwazje totalne. Nowotwory jelit i innych narządów powstają właśnie dlatego, że w jelitach i w wątrobie pojawiły się u pacjenta kolonie i gniazda robaków różnych gatunków.
W latach 2006–2007 zbierałem dane na temat leczenia złośliwych nowotworów osłonek nerwów obwodowych. Powstawanie tych postaci nowotworów wywołane jest przez pierwotną inwazję helmintów. Pacjenci przechodzący leczenie według schematów donoszą, że podczas pęknięcia guzów, szczególnie w pachwinie, często obserwują wydostawanie się robaków w różnych postaciach (podobnych do suchych winogron, w postaci zakrzywionych żywych glist). Infekcje bakteryjne i grzybicze wydostają się w postaci ropy podczas pękania mnogich guzów złośliwych. Tacy chorzy zazwyczaj rozpoczynają leczenie po długich mękach na oddziałach onkologicznych. Ich nowotwory nie dość, że są zaniedbane, to jeszcze występują w postaci mnogiej.
W tym roku zwróciło się do mnie dwoje chorych na raka z przerzutami do płuc, po sześciu i siedmiu cyklach chemioterapii wzmocnionych naświetlaniem. Chorzy z rakiem kości najbardziej cierpią w wyniku kontaktu ze współczesną onkologią. Zobaczmy, co działo się z nimi po wykonaniu pierwszych trzech schematów.
Nastolatek z mięsakiem Ewinga doznał przerwania powłoki skórnej na ręce z pierwotnym nowotworem i wydostania się ropy o trupiej woni. Położono go wówczas w miejscowym szpitalu, w którym nad jego leczeniem i opatrywaniem ran czuwał onkolog. Pomoc tego lekarza polegała na tym, że na wszelkie sposoby zapewniał matkę pacjenta, iż chłopiec umrze, guz się podzieli i przyjdzie jechać do Kijowa, żeby amputować rękę po dodatkowych sześciu cyklach chemioterapii. Mama chłopca słuchała tych zapewnień i nadal karmiła chorego właściwie, czyli makrobiotycznie. Po trzech schematach pacjent codziennie zażywał wyciąg z igliwia sosny i owoców dzikiej róży po 300 ml dziennie, Befungin w cyklach i wyciąg z kokornaku (trzy razy dziennie od trzech do siedmiu kropli) w krótkich cyklach 14-dniowych. Po kilku miesiącach zniknęły przerzuty z płuc, lecz kość ręki uległa zapaleniu wzdłuż przerzutów, niemal do samej łopatki. Nie było nadziei na to, że będzie ON w stanie uporać się z tak ciężkim procesem zapalnym po intensywnym leczeniu na oddziale onkologicznym, i matka chłopca zdecydowała o amputacji ręki w tym samym szpitalu. Rękę amputowano, lecz zaatakowana była już łopatka. Jej również chirurg nie pozostawił. Jednak chłopak żyje, mnogie przerzuty w płucach rozpadły się i zniknęły bez śladu. Prognoza jest korzystna.
Druga pacjentka została wypisana do domu by umarła, lecz umierać nie zechciała i wykonała pierwsze trzy schematy. Następnie zażywała ten sam zestaw lekarstw co nastolatek, z tym samym efektem. Nowotwory rozpadły się, przerzuty z płuc zniknęły, lecz z procesem zapalnym w miejscu pojawienia się pierwotnego nowotworu, po siedmiu cyklach chemioterapii organizm 60-letniej kobiety nie zdołał się uporać. Po czterech miesiącach podjęto decyzję o amputacji nogi. W czasie operacji lekarz zauważył, że brak przerzutów biegnących w górę wzdłuż kości, czyli chora ma jakieś nadzieje. Oboje już trzykrotnie przekroczyli przypuszczalne terminy przeżywalności, a stan ich wrócił do normy. (Upieram się, by chorym tym przyznano Nagrodę Nobla za zwycięstwo nad niezwyciężonym dotychczas rodzajem raka kości. Mówiąc serio, będziemy wspólnie obserwować tego chłopca i tę panią jeszcze przez kilka lat, lecz moje osobiste doświadczenie każe twierdzić, że będą oni żyć długo. Oczywiście jeśli nie będą więcej naruszać odwiecznych praw przyrody).
Leczenie raka kości miałem możliwość oglądać z bliska, i to dość uważnie. Dokładnie analizowałem zmiany wyników badań krwi chorych w czasie leczenia. Nigdy nie wierzyłem i nadal nie wierzę w dogmaty medycyny budującej kariery lekarzy i gmachy lecznic onkologicznych na błędnych wnioskach, lecz pewnego razu musiałem obiecać sobie, że nigdy więcej nie podejmę się leczenia raka kości; tym bardziej, że pacjenci trafiają do mnie w strasznym stanie po pobycie na oddziałach onkologicznych, co powoduje mą bezsilność wobec tego rodzaju nowotworu złośliwego. Długo nie rozumiałem istoty podstawowych infekcji dotykających kości. Helmintów u chorych na raka kości jest nie mniej niż u wszystkich chorych onkologicznie. Badania wykazują również opryszczkę i toksoplazmę, lecz po wykonaniu pierwszych schematów oczyszczających jelita i wątrobę z pasożytów u ludzi z innymi postaciami raka następuje poprawa lub przynajmniej stabilizacja ogólnego stanu i obrazu krwi. U chorych na raka kości zaś następuje pogorszenie i niepowstrzymany wzrost wskaźnika ilości leukocytów we krwi.
Aby czytelnik przypomniał sobie o dzieciach chorych na raka kości, przypomnę, że to właśnie dla ich ratowania w telewizji często nadaje się prośby rodziców o pomoc oraz zbiera się ogromne sumy pieniędzy na amputacje kończyn i zakup protezy po nieskutecznym leczeniu na oddziałach onkologicznych. Tego typu dobroczynność wspomaga jedynie kliniki i oddziały onkologiczne. Pomaga zarabiać na rodzicach i dobroczyńcach ogromne pieniądze.
W moim mieście mieszkał chory chłopiec, któremu w wyniku pomyłkowej diagnozy wykonano dwie niepotrzebne chemioterapie. Następnie diagnozę uściślono i wykonano jeszcze cztery „lecznicze” cykle. Raka to nie powstrzymało, a rodzice znaleźli w jednym z krajów europejskich klinikę, która bez żadnych gwarancji, za 220 000 euro, zobowiązała się dokonać amputacji zaatakowanej kończyny. Pieniądze na operację dla dziecka wpłacił klub piłki nożnej „Chelsea”. Chłopiec nie dożył operacji.
Dzieci te umierają również po udanych amputacjach. Operacje jedynie przyspieszają ich śmierć.
Okres przeżycia prognozowany dla takich chorych nigdy nie przewyższa dwóch lat. Rak kości w drugim roku choroby powoduje ukryte oraz jawne przerzuty do tkanek miękkich (płuca, mózg) i dalsze leczenie jest bezowocne. Bezowocne, jeśli nie ma się pojęcia o rodzaju infekcji, która zaatakowała chorego.
W końcu pewnego razu przypadkowo miałem szczęście przeczytać o procesach zachodzących we krwi (badania Aleksejewej) i zrozumiałem, czym może być spowodowany wzrost liczby leukocytów (prawdziwych) we krwi pacjentów z rakami kości. Obecność jakiej infekcji jest temu winna? Następnie, po drugiej próbie, dobrałem schemat i w związku z tłumieniem infekcji tego rodzaju liczba leukocytów w obrazie krwi chorych zaczęła zmniejszać się do 10, lecz od razu zaczęły się procesy zapalne w miejscach zaatakowanych nowotworem kości z wyciekiem ogromnej ilości ropy. Nie zapominajmy, że własna odporność u chorych zatrutych chemią i naświetlaniem całkowicie zanika i nie są oni w stanie uporać się z ciężkimi, wielomiesięcznymi procesami zapalnymi w zaatakowanych miejscach kości. Dlatego nasi chorzy musieli zdecydować się na usunięcie porażonych odcinków kości. Oboje oni chodzą o własnych siłach i wracają do zdrowia szybciej niż jakikolwiek człowiek, któremu amputowano by kończynę na skutek urazu. Mam nadzieję, że znajdzie się rozsądnie myślący onkolog dziecięcy, który jako pierwszy zacznie leczyć pierwotnego raka kości przy pomocy moich schematów, diety, lewatyw i zażywania Befunginu z wyciągiem z igliwia i nalewką kokornaka. Mogę go od razu zapewnić, że owe szybko mnożące się leukocyty przy mięsaku Ewinga pięknie wracają do normy dzięki zażywaniu wymienionych przeze mnie preparatów (od razu uprzedzam, że jeśli jakiś łajdak zdoła dobrać dawkę i będzie sprzedawać lekarstwa za ogromne pieniądze rodzicom chorych dzieci, to zostanie pozwany do sądu, ponieważ wszystkie książki i recepty w nich zawarte chronione są prawami autorskimi). Naturalnie o chemioterapii i naświetlaniu nie może być nawet mowy. W czasie procesów zapalenia kości dozwolone jest spożywanie odtłuszczonych produktów z kwaśnego mleka (owoce i słodycze są całkowicie zabronione). Po wykonaniu pierwszych trzech schematów stosujemy odżywianie makrobiotyczne.
W czasie naszego leczenia pasożyty i infekcje bakteryjne giną, zaś po leczeniu na oddziałach onkologicznych mają się dobrze. Dlatego właśnie rak jest nieuleczalny. Dlatego zamiast pasożytów w ciągu roku giną chorzy po operacji i chemioterapiach z naświetlaniem. Jak mają nie ginąć, skoro są zatruwani, okaleczani i naświetlani, a główną przyczynę – gniazdo lub gniazda pasożytów – zostawia się w spokoju?
Praktyczna praca oprócz osiągnięcia efektu ma jeszcze jeden pozytywny aspekt. Potwierdza ona lub obala rezultaty wcześniejszych badań i wnioski z nich płynące. W ciągu kilku lat pracy zrozumiałem, jakie choroby wywoływane są przez określone gatunki robaków.
Na przykład dyskopatie zawsze – jeszcze raz podkreślam: zawsze – wywołane są przez przywry krwi. Prowadząc leczenie ukierunkowane przeciwko robakom tego rodzaju uzyskuję to, że chory na zawsze pozbywa się guzków Schmorla oraz każdej innej postaci dyskopatii.
Zgrubienie ścianek pęcherza moczowego również sprowokowane jest jedną z przywr krwi, dlatego pozbywając się robaków tego rodzaju, można się wyleczyć również z wieloletniego przewlekłego zapalenia pęcherza. Kiedy chory zaczyna stosowanie schematu niszczącego helminty w ściankach pęcherza moczowego, znikają u niego również guzy na tarczycy, lecz na nogach w okolicach kostki pojawiają się zgrubienia pod skórą w postaci miękkich guzków. Czy wiecie, co znajduje się w tych guzkach? Owszem, w guzkach tych, płytko pod skórą, znajdują się helminty usiłujące ocaleć dzięki migracji do cienkich naczyń krwionośnych nóg. Skąd to wiem? Informacji dostarczają pacjenci. Zrywali oni wprost cienką warstwę skóry pokrywającą robaka i twarzą w twarz (a raczej twarzą w mordę glisty) stykali się ze swymi oprawcami.
Autor posiada wiarygodne dane o tym, jakimi rodzajami robaków prowokowane jest wiele strasznych, nieuleczalnych chorób. Mam pewność, że wszystkie rodzaje nowotworów układu limfatycznego pojawia się dopiero wtedy, kiedy znajdą się w nim larwy przywr. Skąd ta pewność? Pacjenci i ja w czasie ich wydalania zwyczajnie je widzimy. Schematy zostały dobrane w celu jeszcze lepszego leczenia ziarnicy złośliwej i chłoniaka Burkitta. Migracja larw przywr w nowotworach węzłów chłonnych występuje od razu po tym, jak chory zaczyna zażywać zestawy ziół w połączeniu z preparatami. Występują one w tych samych węzłach chłonnych, które onkolodzy wycinają podczas biopsji. W ciągu 60 lat badań nad rakiem ani razu nie zostały one przez nich wykryte. Tymczasem chorzy je widzą. Widzą masowe wydalanie przywr, a następnie ich larw.
Przykład: Pacjentka ze zdiagnozowaną ziarnicą złośliwą, która przeszła kilka cykli okaleczającego leczenia, wykonała pierwsze schematy i zaczęła zażywać preparat ASD-2F. Kiedy tylko codzienna dawka doszła do 33 kropli dziennie, nastąpił u niej wyrzut larw robaków z płuc. Wychodziły one podczas kaszlu wraz z flegmą w postaci pięciocentymetrowych robali z przyssawkami. Wcześniej jej choroba wkroczyła w ostatnie stadium z kiściami powiększonych węzłów chłonnych w klatce piersiowej. Tak właśnie na własne oczy ujrzała, co zamieszkiwało w węzłach chłonnych jej płuc i stanowiło główną przyczynę jej choroby.
W ciągu tego roku nie spotkałem ani jednego chorego z chłoniakiem lub ziarnicą, u którego nie byłoby larw helmintów w układzie limfatycznym. W ciągu półtora roku leczenie nie pomogło tylko jednej pacjentce będącej po sześciu cyklach chemioterapii i naświetlań, lecz i w jej wypadku zrośnięte węzły chłonne oczyszczały się i rozdzielały. Wydalanie infekcji miało u niej miejsce. W ostatnim stadium chłoniaków każdej postaci u całkowicie zatrutych i uszkodzonych naświetlaniami pacjentów występuje pewne zjawisko. Polega ono na tym, że w stadium tym zaatakowane węzły chłonne zrastają się ze sobą, przez co do takich konglomeratów nowotworowych z całkowicie zaburzonym odpływem limfy lekarstwa przedostają się z wielkim trudem.
Tak oto praca w tym roku bardziej niż spektakularnie wykazała, że alternatywne rodzaje diagnostyki, na których wiarygodność, szczerze mówiąc, autor miał nadzieję, również do niczego się nie nadają. Najwidoczniej nie ma na tym świecie nic wiarygodnego, na czym można byłoby polegać i czemu można byłoby zaufać. Moje nadzieje zostały zawiedzione. Miałem nadzieję, że można w naszym kraju znaleźć, przynajmniej w szpitalach wojewódzkich, specjalistów na bardzo wysokim poziomie, zdolnych z dużą dozą prawdopodobieństwa ustalić wszystkie rodzaje helmintów, wykryć zamiast gronkowców i paciorkowców występujących u wszystkich chorych, inwazje glist, ustalić i znaleźć przyczynę choroby. Jeśli chory zaczyna swe leczenie z właściwego punktu wyjścia, to zwycięstwo nad chorobą – jeśli nie jest łatwe – to przynajmniej jest możliwe.
Miałem nadzieję, że moje marzenia łatwo się ziszczą, jeśli żyć będziemy w normalnym świecie. Co to znaczy? Znałem osobiście adresy ośrodków oraz nazwiska lekarzy, którzy jeszcze rok temu bardziej niż skutecznie prowadzili diagnostykę z zastosowaniem metody Volla. Diagnozowanie jednego człowieka prowadzono w ciągu jednego–dwóch dni i dawało to niezwykle wiarygodne efekty. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że w chwili obecnej nikt z nich nie chce zajmować się diagnostyką helmintoz. Ośrodek funkcjonuje, reklamuje się, a diagnostyki przychodzącym w reakcji na reklamę chorym odmawia się. Oczywiście nie wprost – uchylają się, mówiąc, że lekarz nie ma czasu. Nie od razu zrozumiałem powód tego rodzaju odmowy, lecz czas wszystko poukładał na właściwe miejsca. Okazuje się, że większość tych „lekarzy”, przekonując się o braku efektów proponowanego przez nich leczenia, zwyczajnie przeszło na marketing sieciowy. Zaczęli sprzedawać suplementy diety jako panaceum na wszystkie choroby.
Nie myśl, Czytelniku, że żartuję lub przesadzam. Piszę szczerą prawdę. W swoim mieście wytrwale wysyłałem chorego na diagnostykę metodą Volla, by ustalić rodzaje helmintów u specjalisty, który wcześniej pracował bardzo odpowiedzialnie. Pacjentowi nie udało się zdiagnozować, ponieważ podczas pierwszego spotkania wygadał się, że nie zamierza zażywać suplementów diety ani nabywać jakichkolwiek środków. Lekarz stracił zainteresowanie niewygodnym pacjentem i zaczął unikać go jak diabeł święconej wody. Zanim ostatecznie ukrył się przed chorym, wygłosił mu wykład o tym, że wszyscy ludzie mają robale i że robale te nikomu jeszcze nie zaszkodziły. Ze smutkiem wspominam czasy, kiedy ptaszek ten śpiewał całkiem inne pieśni.
W naszych czasach białe kitle otwarcie służą mamonie. Pojawiła się ogromna liczba ośrodków medycyny alternatywnej, które pod płaszczykiem solidnej diagnostyki metodą Volla znajdują u chorych najbardziej popularne infekcje (lamblie, gronkowce, owsiki, ameby) i dobierają im suplementy diety. Nie da się w naszych czasach powstrzymać sprzedaży suplementów diety jako lekarstw, ponieważ służby rządowe nie chronią ludności, dlatego każdy z nas musi rozumieć, że suplementy diety nie są lekarstwami i nie wolno ich zalecać w celu leczenia przewlekłych chorób infekcyjnych, a jeśli ktoś to robi, to jest cwaniakiem bez sumienia. (Od kiedy zacząłem pracę nad niniejszą książką, niektórzy chorzy zaczęli dostarczać mi właściwe dane co do przyczyn swych chorób. Zostało więc jeszcze kilku lekarzy wysokiej klasy. Jest ich jednak bardzo mało. Większość pacjentów opowiada, że przychodząc na diagnostykę metodą Volla, styka się z otwartym oszustwem i krętactwem).
Opiszę przypadek, który miał niedawno miejsce. Mężczyzna przyjechał z Kijowa, przywożąc ze sobą wyniki badań swojej żony wykonane w jednym z ośrodków w swym mieście. Diagnostyka, mimo że niepełna, najwidoczniej była profesjonalna, wiedza lekarza była duża i dlatego dobrze ustalono zaatakowane narządy i zagrożenia dla życia. Był to nowotwór mózgu oraz taki sam proces w prawej nerce. Spośród helmintów wykryto tylko jednego – nicienie z rodziny ancylostoma. Nie zdziwiło mnie to. Zdziwiło mnie za to, że lekarka (nie wymienię jej nazwiska, chociaż niech wszyscy wiedzą, że zaczyna się ona na literę L) od razu przepisała pacjentowi w charakterze lekarstwa suplementy diety. Nie mogę uwierzyć, że zamierzała suplementami diety wyleczyć nowotwór mózgu i nerki.
Dobrze, że dzięki listom czytelników gromadzi się doświadczenia innego rodzaju. Pozwalają one zrozumieć nie tylko to, jakie rodzaje pasożytów niszczą organizm chorego. Staje się jasne również, jakie postawy powodują te choroby.
Przypominam, że powyżej pisałem o specjalistach niezwykle wysokiej klasy, znających się na swej pracy i potrafiących wykryć inwazje helmintów. Należy przy tym diagnozować nie tylko skupiska pasożytów w jelitach, lecz testować na okoliczność występowania robaków osiedlających się w układzie limfatycznym, naczyniach krwionośnych i oskrzelach.
W latach 2005–2006 chorzy z dużą dokładnością wyników badań jeszcze się zdarzali. W tych ośrodkach, w których przechodzili diagnostykę, najwidoczniej pracowali odpowiedzialni lekarze. A przecież takich trzeba jeszcze poszukać, gdyż w większości ośrodków medycyny alternatywnej, jak już wcześniej mówiłem, kwitnie ewidentna chałtura. Pacjentom wykonuje się diagnostykę świetnymi metodami, ale niedbale, tylko po to, by wcisnąć im suplementy diety. Niekiedy zdarza się, że chorzy przywożą ze sobą od razu kilka druków z wynikami badań z różnych ośrodków i we wszystkich co do jednego „zdiagnozowano” zapalenie jelita, niestrawność, dysbakteriozę i niedrożność jelit. Praktycznie każdy rodzaj pasożytów, atakując wątrobę i jelita, daje takie objawy. Jest to nic innego jak jawne oszustwo. Za rok lub dwa ci sami specjaliści będą wykrywać u nich już nie zapalenia jelit i niestrawności, tylko wrzody i nowotwory.
W lipcu tego roku zdarzyło się, że ustalenie rodzaju helmintów, które zaatakowały całą rodzinę, stało się możliwe jedynie po przeanalizowaniu objawów występujących u jednego z członków tej rodziny – człowieka w średnim wieku. Specjaliści z trzech (!!!) ośrodków po przeprowadzeniu diagnostyki trzech osób niczego gorszego niż lamblia nie byli w stanie wykryć. W większości przypadków tacy specjaliści wykrywają u chorych tylko te choroby, na które sami pacjenci się uskarżają.
Oto fragmenty listu czytelniczki: „Lecz nasze problemy na tym się nie zakończyły. Okresowo pojawiały się napady, stan był niezbyt dobry. Byliśmy na diagnostyce komputerowej dwa razy. Za pierwszym razem postanowiliśmy nic nie mówić o chorobie dziecka (epilepsja i ostre zapalenie trzustki) i powiedzieć, że wszystko jest dobrze, tylko chcemy się zbadać. Powiedziano nam, że wszystko jest w porządku, tylko dziecko ma owsiki. Badanie kału wykryło jeszcze pewien rodzaj lamblii. Dziecko zażywało tabletki, lecz stan znów się pogorszył. Przyjechaliśmy powtórnie, zdecydowawszy, że wszystko opowiemy o tym, co dzieje się z dzieckiem. Po rozmowie otrzymaliśmy następujące rezultaty: glisty, lamblie, dysbakterioza, zapalenie jelit i inne. Taka właśnie jest w pewnym mieście diagnostyka”.
Następnie kobieta pomstuje na lekarzy wszystkich specjalności, od medycyny oficjalnej do alternatywnej, chwali redakcję i jej książki oraz pyta, czy wiem, w jakich miastach znajdują się porządne ośrodki diagnostyczne. Kiedy słowa te zostały napisane, zadzwoniła oddana czytelniczka gazety i opowiedziała, że jej córka i zięć, będąc w sanatorium, przeszli diagnostykę metodą Volla. Wcześniej u córki wykryto wirusy i pierwotniaki, a u zięcia dyskopatię. Właśnie chciałem jej powiedzieć, że jej córka ma zaatakowany przez przywry układ krwionośny, a zięć ma w naczyniach kręgosłupa przywry krwi, kiedy sama mi to oznajmiła. Wyjaśniła też, że właśni taki zestaw pasożytów wykryła lekarka prowadząca diagnostykę. Lekarka ta je swój chleb nie za darmo i nie bierze pieniędzy za nic.
Zadzwoniła żona ciężko chorego ze zdiagnozowanym chłoniakiem, który przechodzi leczenie według schematów, i oznajmiła, że mąż poddał się diagnostyce BRT. Wykryto u niego, co następuje: płuca i oskrzela zaatakowane przez paragonimusa (gatunek przywry), w nerkach wykryto przywry krwi, u chorego występuje ciągły obrzęk, we krwi – larwy włośnia, w jelitach – cysty bąblowca. Czy wiesz, jaką pomoc do tej pory chory uzyskał u onkologów, kiedy jego dzieci, ujrzawszy obrzęk chorego, oddali go w ręce lekarzy z oddziału onkologicznego? Poddano go chemioterapii, następnie zlikwidowano obrzęki i odesłano do domu. Teraz boi się zarówno dzieci, jak i onkologów, ponieważ kolejnej takiej pomocy już nie wytrzyma.
Jakże nie wspomnieć dobrym słowem zwyczajów i tradycji medycyny z początku XX wieku? Pacjentów wówczas nie truto, tylko leczono lub usiłowano leczyć. Obecnie zwyczaje zmieniły się i istnieje tego powód.
Na przestrzeni wieków istnieli ludzie, u których zło i bezprawie przejawiało się otwarcie w ich działaniach i wyglądzie. Występują oni też w naszych czasach, jest ich bardzo wielu. Niektórzy z nich dzięki działaniom środków masowego przekazu są szczególnie znani. Takie osoby, jak na przykład Bierezowski, Soros, Bush i reszta plejady, wiernie służą bożkowi „demokracji”. Wielu z nich nie można odmówić inteligencji, choć źle ją wykorzystują. Nie można im też odmówić umiejętności ładnego wypowiadania się. Do jednego z nich, a konkretnie do Sorosa, należy stwierdzenie, że „ludzkość popełniła fatalną pomyłkę, dopuszczając kapitalizm do medycyny”. Owoce tej pomyłki ludzkość właśnie zbiera. Do tego wniosku dochodzi każdy, kto – podobnie jak my – na własnej skórze odczuł działanie zalecanych metod doboru lekarstw. Odczuliśmy również błogie poczucie pustki w portfelu po tym, jak współczesna medycyna „zrobiła wszystko, co mogła”. Najwidoczniej nie jest to jeszcze wszystko, ponieważ suplementy diety zaczęli przepisywać i sprzedawać chorym nawet lekarze rodzinni. Kto jak nie oni powinien wiedzieć, że suplementy diety to nie lekarstwa i zwyczajnie nie wolno stosować ich do leczenia? Nie przeszły one badań klinicznych i skutki ich zastosowania, tym bardziej zastosowania długotrwałego, są co najmniej nieznane. W najlepszym razie nie przyniosą poprawy, a w najgorszym – wyrządzą szkodę.
Na wydanie pierwszych książek bardzo szybko zareagowano również na oddziałach onkologicznych. Najprawdopodobniej była to reakcja nie na samo ukazanie się książek, lecz na pojawienie się dość dużej grupy pierwszych wyleczonych ludzi. Reakcja okazała się wcale nie taką, jakiej oczekiwaliśmy. O ile wcześniej według zeznań niektórych po raz pierwszy zwracających się do onkologów chorych operowano i dopiero potem prowadzono chemioterapię i naświetlanie, to teraz paraliż woli u chorych po usłyszeniu diagnozy zniknął i zaczęli oni odmawiać poddawania się chemioterapii po operacji. Zmieniono więc taktykę standardowego leczenia. Raczej należałoby rzec, że zmieniono nie taktykę, a podejście. Chorych zaczęto operować dopiero po trzech–sześciu wstępnych chemioterapiach. To, że wynika to ze złych pobudek, chorzy zrozumieli, ponieważ nie pomagały nawet proponowane za usunięcie nowotworu pieniądze. Wyjaśnię, dlaczego chorym odmawiano operacji.
Masowa odmowa poddawania się agresywnemu leczeniu skutkuje utratą ogromnych dochodów. Każdy chory, znajdując się na leczeniu na oddziale onkologicznym, przyjmuje od trzech do dziewięciu cykli chemioterapii i znacznie więcej cykli naświetlania. Wszystko to w sumie daje ogromne dochody. Co więcej, poza tym, że obecnie oddziały onkologiczne muszą być rentowne, to do tego wiele z nich przekształciło się w firmy prywatne. Jasne jest, że teraz, by nie spadły zyski, cykle agresywnego leczenia będą zawsze – powtarzam: zawsze – poprzedzać operację. Bez względu na to, że chorych zapewnia się o konieczności chemioterapii przed operacją, faktycznie wcale ona nie jest potrzebna. W Rosji obecnie w kilku miastach działają kliniki onkologiczne stosujące przeciwne podejście. W klinikach tych po operacji chemioterapię zaleca się jedynie w przypadkach skrajnej konieczności.
Pojawili się tak zwani niezależni onkolodzy. Są oni niezależni tylko pod względem miejsca, w którym pracują. Uczyli się oni w tych samych ścianach i ich bazowa wiedza nie wykracza poza granice agresywnego leczenia. Zwróciwszy się do nich w nadziei uzyskania fachowej rady, otrzymasz skierowanie na te same operacje, naświetlania i chemioterapię. Nawet w ośrodku Olgi Jelisejewej, który u podstaw swej działalności ma diagnostykę pasożytów i infekcji, pracuje taki „niezależny” onkolog. Chorym onkologicznie, którzy z daleka przyjeżdżają po pomoc, z uporem zaleca ON naświetlanie i chemioterapię w miejscu ich zamieszkania. Po co więc mają przyjeżdżać do ośrodka Jelisejewej? Otóż po to, by zamiast realnej pomocy spotkać onkologa.
Choremu onkologicznie w naszym kraju konieczna do życia jest pełna wiedza o metodach i zasadach leczenia jego choroby. Co więcej, bardzo ważne, aby był ON nieufny i ostrożny. Dojdziesz do takiego samego wniosku, kiedy dowiesz się, że próby nowych preparatów nabrały jeszcze większego rozmachu. Z bardzo wielu okolic nadchodzi bardzo wiele doniesień o tym, że nowe niesprawdzone „lekarstwa” testuje się na chorych po raz pierwszy zwracających się o pomoc. Obecnie u zagranicznych kolegów naszych bojowników z rakiem pojawiła się nowa nadzieja na zwyciężenie raka. I nadzieje te ściśle związali oni z terapią antyhormonalną. Ma ona podobno przedłużać życie na długi czas. Możemy z tego wyciągnąć wniosek, że nie zamierzają oni nawet przezwyciężyć tej strasznej choroby, za to wraz z naszymi onkologami zamierzają testować produkowane przez siebie antyhormony w naszych klinikach. Testy zresztą już są prowadzone, oczywiście nie bezpłatnie. Dlatego każdy, kto trafia na oddział onkologiczny, jest już skazańcem, nawet jeśli błędnie postawiono mu diagnozę (a takich chorych jest bardzo wielu). Wyjaśniam: podejście do leczenia nowotworów złośliwych poprzez wstrzykiwanie preparatów blokujących wytwarzanie hormonów żeńskich jest bardziej postępowe i humanitarne, niż zatruwanie i naświetlanie. Lecz humanitarni onkolodzy stosują hormony i antyhormony dopiero po tradycyjnej, opłacanej przez pacjentów agresywnej obróbce. Co więcej, chyba do tej pory nie wiedzą oni, że przejście na odżywianie makrobiotyczne już w pierwszych miesiącach wyłącza wytwarzanie hormonów w ciałku żółtym jajników i nowotwory uzależnione od hormonów właśnie z tego powodu przestają rosnąć.
Na początku tego roku trafili do mnie ludzie uczestniczący w podobnych badaniach klinicznych, którzy wypisali się z oddziałów onkologicznych ze względu na to, że ewidentnie ich stan zaczął się pogarszać. Otwarcie im mówiono, że i tak nie mają innego wyjścia i muszą kontynuować zażywanie antyhormonów. „Psujecie nam testy. Przez waszą rezygnację nie możemy ich zakończyć i nikt nam za nie nie zapłaci” – oto słowa lekarzy prowadzących. Muszę zauważyć, że pacjenci ci zgodzili się na stosowanie w ich leczeniu nowych preparatów i podpisali umowy, w których była klauzula, że zobowiązują się przejść testy do końca. Oczywiste jest, że w odróżnieniu od onkologów pod słowami „do końca” rozumieli własne wyzdrowienie, a nie moment otrzymania pieniędzy przez badaczy. Ciekawe, że lekarze, którzy ich leczyli, obrazili się jeszcze na nich i powiedzieli, że teraz przez nich ominą ich duże pieniądze. Kiedy chorzy zainteresowali się wielkością sumy, nie udzielono im odpowiedzi. 2400 dolarów otrzymuje lekarz za każdego chorego, jeśli doprowadzi testy do końca (do jakiego końca? albo: do czyjego końca?). Nie są to jedyne badania na ludziach zwracających się o pomoc. Zapoznajmy się z historią, która przydarzyła się pewnej pacjentce z Dniepropietrowska. Historię tę opisała ona w liście. Jestem pewien, że wiele z tego, co jej się przydarzyło, nie spodoba się Wam. Czytamy:
„Na początku czerwca tego roku po naleganiach rodziców zwróciłam się na oddział chirurgiczny szpitala wojewódzkiego na okoliczność usunięcia znamienia na prawym podudziu (niejednokrotnie nadrywałam je, przez co wyrosło ono do wielkości 10 × 5 mm). Chirurg usunął znamię, wykonując głębokie i szerokie nacięcie, od początku podejrzewając obecność nowotworu. Badanie potwierdziło przypuszczenia. W wypisie była diagnoza: czerniak skóry prawego podudzia, 7–8 mm, z inwazją do komórek tłuszczowych (I stadium według skali Clarka). W krawędziach resekcji brak wzrostu nowotworu. Skierowano mnie na cykl chemioterapii profilaktycznej. Odmówiłam, więc zaczęli mnie straszyć, że czerniak jest podstępny i może odrodzić się w każdym narządzie. Przeprowadzono tomografię komputerową, która wykazała w wątrobie ognisko wielkości 30 × 31 mm. Z jakiegoś względu USG tego nie potwierdziło. W ciągu 36 lat wątroba nigdy «nie dawała mi powodów do niepokoju».
Twierdząc, że jest to ognisko złośliwe, lekarze zaproponowali mi uczestnictwo w programie badań amerykańskiego niezarejestrowanego preparatu do leczenia czerniaków. Leczenie i badania były bezpłatne”.
Dniepropietrowsk stał się teraz miastem niebezpiecznym dla chorych z czerniakami. Można z pewnością wyrazić obawę, że opłata za nielegalne badania zmusi onkologów do znajdowania potrzebnych w celach testów ognisk chorób tam, gdzie ich jeszcze brak. Wyjaśnię: badanie USG w 100% dokładnie wykrywa ogniska o rozmiarach powyżej 3 mm. W przypadku, z którym się zapoznaliśmy, czerniak w wątrobie mógł się pojawić, tylko jeśli komuś bardzo się tego chciało, by wypróbować preparat właśnie na tej pierwotnej chorej. Jedyny lekarz występujący w tej historii to chirurg.
Badania nad nowymi i nielicencjonowanymi preparatami w tym roku stały się masowe. U onkologów pojawiły się „nowe lekarstwa czwartego pokolenia”. Tak nazwali oni w tym roku nielicencjonowane i dlatego całkowicie zabronione do testowania na terytorium Ukrainy preparaty. Chorzy zaczęli to rozumieć i dlatego kusi się ich właśnie nieodpłatnością. Oto jeszcze jeden list:
„W 1998 roku zoperowano mnie – rak piersi w II stadium, bez przerzutów. Wykonano naświetlanie, a poddania się chemii odmówiłam. W latach 2005–2006 zaczęła mnie bardzo boleć ręka (proszę zwrócić uwagę na okres, który przeżyła chora, rezygnując z chemii). W szpitalu zrobiono zdjęcie i odesłano mnie na oddział onkologiczny. Tam od razu, bez badań, postawiono diagnozę «przerzuty do kości» i przepisano cztery chemioterapie. Przetrwałam chemioterapię dość dobrze, być może dlatego, że jednocześnie stosowałam antyrakową dietę Nishi. Po cyklu chemioterapii lekarz prowadzący powiedział, że firma Amgem będzie prowadzić badania swego nowego preparatu Denosumab na pacjentach z rozległym rakiem piersi. Stwierdzono, że nie mam wyjścia, mam słabe kości, łamliwe i może zdarzyć się nieszczęście. Zgodziłam się więc. Od stycznia 2007 roku do sierpnia otrzymywałam tę truciznę. Od pierwszego zastrzyku źle się czułam i z każdym miesiącem ból ręki nasilał się, stan zdrowia ulegał pogorszeniu, a prowadząca badania lekarka na moje skargi przepisywała środki przeciwbólowe, które kupowałam za 300 hrywien i łykałam tonami, lecz silne środki przeciwbólowe nie usuwały bólu i co miesiąc przez dwa tygodnie niemal traciłam przytomność z bólu i nie mogłam spać. We wrześniu zrezygnowałam z eksperymentu i pozostałam bez jakiejkolwiek pomocy lekarskiej. Latem 2007 roku przeszłam diagnostykę komputerową, która wykryła masę zaburzeń układowych i toczeń rumieniowaty, lecz ani raka, ani przerzutów nie wykryto. Pokazałam rezultaty badań lekarce, która odpowiedziała mi, że w to nie wierzy, a na moją prośbę, by przeprowadzić badania, zareagowała odmową. Orzekła, że na zdjęciu i tak wszystko widać. Zdjęcia pokazywałam różnym radiologom i każdy z nich wyciągał inne wnioski”.
Tak więc, drodzy Czytelnicy, „ukraińska” firma Amgem z powodzeniem prowadzi badania swych nielicencjonowanych preparatów na naszych obywatelach. Do tego nasza ukraińska lekarka nie broni ich przed tymi badaniami, a wręcz przy pomocy oszustwa wciąga ich w nie. Czy możemy przypuszczać, że jest ona oficjalnym przedstawicielem firmy? Nie, nie możemy. Dlaczego? Otóż dlatego, że rozumiemy, iż rzecz jest bezprawna i żadnych oficjalnych papierów oprócz pieniędzy firmy badaczka ta nie posiada.
W naszych czasach oddziały onkologiczne przekształciły się w miejsca masowych zatruć. Jeśli oponenci powiedzą, że bezprawne badania lekarstw na nieuleczalną chorobę są usprawiedliwione tym, że pacjenci i tak są nieuleczalnie chorzy i ich śmierć jest nieunikniona, to mogę rzec, że niewłaściwe jest samo podejście do leczenia raka.
Nie da się dobrać lekarstwa, jeśli nie prowadzi się jednoczesnego przywrócenia funkcji wątroby i dehelmintyzacji chorego. Włączenie podobnych trucizn możliwe jest dopiero na ostatnim etapie, kończącym leczenie. Kiedy chory wolny jest od inwazji pasożytów, przeszedł cykle zabiegów kontrastowych nasycających krew i tkanki tlenem, ma przywróconą funkcję wątroby, wówczas dopiero można wprowadzać tlenki metali, które wywołują usychanie nowotworów i ich destrukcję. Znane one są zresztą od dawna. Dziwię się, dlaczego do tej pory żaden ze specjalistów opracowujących współczesne trucizny nie zrozumiał, które tlenki metali mają właściwości antynowotworowe.
Oprócz tego obserwacje trzech lat pracy dały pewien niezwykle interesujący efekt. Wzrost nowotworu tymczasowo tłumią tylko pierwsze dwa cykle chemioterapii. Jest to ostatnia granica, z której można przy pomocy niewiarygodnych wysiłków wrócić do życia i wyleczyć się w ciągu kilku lat. Po trzech, czterech i więcej cyklach chemioterapii przeżywają jednostki. Chorym z nowotworami w III i IV stadium wzrostu w ogóle nie wolno poddawać się chemioterapii, ponieważ od razu wywoła ona pogorszenie i doprowadzi do śmierci. Najlepsze jest dla nich przyjmowanie wyciągu z igliwia sosny. Właśnie ON wydłuży im życie i często może sprzyjać wyzdrowieniu.
Specjaliści opracowujący środki onkologiczne nie zwracają uwagi na tlenki metali prawdopodobnie dlatego, że ich interesy znajdują się w innej płaszczyźnie. W płaszczyźnie sprzedaży i dochodu, nie zaś w dziedzinie pojmowania przyczyn choroby i badania zmian w nowotworach w czasie zażywania tego lub innego preparatu. Przecież obecne badania nielicencjonowanych preparatów nie mogą być nazywane badaniami naukowymi. Nie prowadzi się bowiem podczas przyjmowania nowych preparatów żadnych badań naukowych dotyczących zmiany struktury i prędkości rozrastania się nowotworów. Proszę zauważyć, że chorym po prostu wprowadza się nowe trucizny i rejestruje się, ilu z nich przeżyło i jak długo. Po pojawieniu się grupy chorych przeżywających nieco dłużej niż zazwyczaj nowy preparat wdraża się do ogólnej praktyki. Nie jest to nauka, tylko systemowe zatruwanie naszych obywateli, i takie badania nie są ani trochę bardziej usprawiedliwione niż nielegalne aborcje. Do przeprowadzenia „badań naukowych” tego rodzaju niepotrzebne są mikroskopy elektronowe, sprzęt laboratoryjny i lekarze z wieloletnim doświadczeniem naukowym. Potrzebna jest tylko grupa ludzi znajdujących się w sytuacji bez wyjścia, przy czym wielu z nich znajduje się w takiej sytuacji po tym, jak ich bezczelnie oszukali ci, którzy zobowiązani byli o nich się troszczyć.
Do badania możliwych preparatów antyrakowych we współczesnej nauce stosuje się metody in vitro (poza organizmem) i in vivo (w organizmie zwierząt laboratoryjnych). Metody in vitro mają tę przewagę, że są krótkotrwałe i nie wymagają dużej ilości zwierząt, lecz badane nimi nowe preparaty nie zawsze okazują się aktywne w badaniach in vivo. Amerykańskie i europejskie firmy produkujące nowe preparaty antyrakowe, podobnie jak nasi onkolodzy, zrównali Ukraińców ze szczurami laboratoryjnymi, pomijając pierwszy etap badań i prowadząc masowe próby metodą in vivo. Zejścia szczurów, czyli Słowian, są im na rękę, tym bardziej, że tego nie opłacają. Myślę, że już w tym roku pojawią się pierwsze sprawy sądowe przeciwko firmom i lekarzom, którzy prowadzili podobne badania na chorych Ukraińcach.
WHO dawno posiada dokładne dane o tym, jakie rodzaje helmintów prowokują te lub inne postaci raka. Z jakiegoś względu jednak nikt na świecie do tej pory nie prowadzi badań nad lekko toksycznymi preparatami antyhelmintycznymi o przedłużonym działaniu, bezpiecznymi dla człowieka. Woli się truć na oddziałach onkologicznych chorych ludzi niż opracowywać i testować lekarstwa na przywry i włośnie, chociaż opracowanie takich preparatów w odpowiednio wyposażonych laboratoriach zajęłoby niewiele czasu.
Jeden z najszybciej rosnących rodzajów raka – czerniak – wywołany jest właśnie jednym lub dwoma rodzajami wymienionych wyżej pasożytów. Pozbawiając chorych helmintów tego rodzaju przy pomocy nietoksycznych preparatów, które można wprowadzać dożylnie i do układu limfatycznego, spowoduje się, że u chorych pozostanie tylko grzyb kropidlak – drugi powód rozrostu czerniaka, który warunkuje szybkie tempo rozrastania się tego rodzaju nowotworów. Ciekawe jest też to, że badania USG dosłownie u każdego chorego wykazują zapalenie wątroby w jakimś stadium, stłuszczenie tkanki w wątrobie, a także zgięcia i naciągnięcia w pęcherzyku żółciowym. Nawet taki dyletant medyczny jak autor wie, że tkanki wątroby i pęcherzyka żółciowego u chorych onkologicznie przybierają taką postać w efekcie wieloletniej obecności larw glist w układzie limfatycznym, lecz jasne jest to tylko dla naiwnych dyletantów, zaś wielkie umysły bujają na wyżynach wiedzy i nie chcą schylać się do poziomu prawdziwych przyczyn ludzkich chorób. Lekarstwo na włośnicę i przywrzycę na podstawie roślinnych preparatów można stworzyć w rekordowo krótkim czasie, gdyż zgromadzono już wystarczająco dużo wiedzy, lecz kto ma się tym zająć?
Pojawiły się nie tylko nowe „lekarstwa”, lecz również nowy styl pracy. Jego cechą charakterystyczną jest to, że chorym się nic o ich chorobach nie mówi. Chora z krwotokiem przyszła do proktologa w Zaporożu i lekarz po badaniu postawił wstępną diagnozę – rak odbytnicy. To znaczy, że lekarz pierwszego kontaktu spełnia swą powinność zawodową, jak przystało na normalnego człowieka. Ze wstępną diagnozą i skierowaniem chora dociera do szpitala na oddział onkologiczny w tym samym mieście. Tam zaczynają się „cuda”. Wszyscy lekarze bez wyjątku są małomówni. Z pacjentką rozmawiają tylko w trybie rozkazującym mniej więcej tak: „Teraz szybko na operację! Potem trzy cykle lekarstw (do tej pory nie mogę zrozumieć, dlaczego chemioterapię nazywają oni lekarstwami), a potem zobaczymy, co dalej”.
Chora przez tydzień usiłowała dowiedzieć się, co się z dzieje z jej jelitem i jakich rozmiarów jest to, co się tam znajduje. Nikt jej niczego nie powiedział. Odmówiła poddania się chemioterapii i natychmiast znalazła się w położeniu, które można określić jako pozycję Pipkina na tyłach wroga. Natychmiast śmiertelnie obrazili się na nią wszyscy lekarze, z którymi miała do czynienia, i przestali z nią w ogóle rozmawiać. Potem syn chorej musiał przez kilka dni naprzykrzać się onkologowi (moim zdaniem, nie obeszło się bez pieniędzy), by uzyskać zaświadczenie wielkości pocztówki, na którym napisano, że chora ma raka odbytnicy w III stadium. Obecnie samodzielnie, przy pomocy książek, uzyskała ona wydalenie inwazji pasożytniczej z jelit. Część nowotworu rozpadła się. Chora wygląda świetnie i bez jakiejkolwiek chemioterapii prowadzi normalne życie. Do wiadomości onkologów: brak przerzutów do wątroby i odcinka lędźwiowego kręgosłupa bez względu na to, że minęło już ponad pół roku od jej spotkania z małomównymi i obrażalskimi lekarzami z oddziału onkologicznego w Zaporożu.
Przestano wydawać na żądanie pacjentów wyniki badań wykonanych na oddziale onkologicznym (bez względu na to, że pacjenci sami za nie zapłacili) i nie wydaje się pisemnej diagnozy lekarza prowadzącego. Informacje o podanych w czasie leczenia preparatach pacjenci otrzymują dopiero po zwróceniu się do prokuratury.
Przyszli chorzy muszą zawczasu nauczyć się walczyć o swe prawa podczas badań i uzyskiwać wiarygodną informację o swej chorobie. Lekarze nie mają najmniejszego prawa odmówić pacjentowi badań i samodzielnego wyboru metody leczenia. Są po prostu zobowiązani informować o preparatach i metodach leczenia w pełnej mierze i udostępnić Wam możliwość badania i leczenia na tym poziomie i takimi metodami, które sami dla siebie wybierzecie. Odmowa pod jakimkolwiek pozorem jest naruszeniem Waszych konstytucyjnych praw do leczenia i równa jest odmowie udzielenia pomocy medycznej.
Zaczęły się testy nielicencjonowanych preparatów w naszych szpitalach również na chorych nieonkologicznych. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. W tym roku dowiedziałem się o prowadzonych testach w grupie chorych ze zdiagnozowanym zapaleniem wątroby typu C. Trwały one kilka lat. Jaki jest efekt? Potworny. Większość chorych zmarła na marskość wątroby, a pozostałych kilkoro ludzi znajduje się na granicy życia i śmierci. Pogorszenia stanu zdrowia wystąpiły już w pierwszym roku leczenia. Chorych, którzy wątpili w korzystny wynik leczenia, lekarze wciąż zapewniali, że wszystko idzie, jak należy. Za lekarstwa pacjenci płacili z własnej kieszeni. Kiedy niektórzy z nich ostatecznie przestali wierzyć w prawidłowość zaleceń i prowadzonego leczenia jako całości, w ruch poszła „ciężka artyleria”. Na spotkanie z chorymi zaproszono profesora (kobietę), która autorytetem swego dość znanego nazwiska szybko stłumiła powstały bunt. Jej zapewnień wystarczyło jeszcze na rok, a następnie chorym jak zwykle lekarze powiedzieli świetnie znane nam słowa: „Przecież nie macie wyjścia”. Rzeczywiście, nie mieli wyjścia i zaczęli umierać. Do mnie dotarło tylko dwoje ludzi, oczywiście już z marskością wątroby. Jednego z nich, który pali papierosy, nie ma nawet sensu leczyć. Druga osoba (kobieta) przystąpiła natychmiast do leczenia.
Był taki czas, kiedy naprawdę myślałem, że testy nowych preparatów prowadzone są w dużych klinikach na zasadach dobrowolności. Czas ten dawno minął, w naszych czasach testuje się preparaty na Słowianach i na mieszkańcach Afryki. Możliwe, że i Ciebie, Czytelniku, wiedza ta nie uratuje przed uczestnictwem w dokładnie takich samych testach. Po prostu Ci o nich nie powiedzą. Nie poinformują Cię o tym, jakie lekarstwa Ci się podaje. Znam kilka przypadków, kiedy nowymi preparatami „leczono” członków rodzin dość znanych ludzi. Ludzie ci naiwnie ufali, że do ich leczenia lekarze dobrali najlepsze lekarstwa.
Ponieważ marskość wątroby w zasadzie jest u ludzi wyleczalna, a osób z taką straszną diagnozą jest coraz więcej, przedstawię schematy, których zastosowanie pozwoli pokonać tę chorobę.
Spis treści
Wstęp 5
Rozdział 1. Marskość wątroby 29
Rozdział 2. Przyczyny ludzkich chorób 53
Rozdział 3. Nowotwory piersi i choroby kobiece 65
Rozdział 4. Wyciągajmy wnioski z przykładów innych ludzi 73
Rozdział 5. Ogólne schematy leczenia kobiecych patologii 89
Rozdział 6. Ostrzeżenie dla przyszłych matek 93
Rozdział 7. Nowotwory jelita prostego i esicy 99
Rozdział 8. Możliwe komplikacje 111
Rozdział 9. Rak pęcherza moczowego i rak prostaty 121
Rozdział 10. Nowotwory mózgu 133
Rozdział 11. Schemat dla osłabionych pacjentów chorych na nowotwór mózgu (z jednoczesnym oczyszczaniem jelit lewatywami ziołowymi) 135
Rozdział 12. Czerniaki złośliwe 139
Rozdział 13. Białaczka i białaczka limfatyczna 143
Rozdział 14. Jak należy leczyć się według schematów? 147
Rozdział 15. Uwaga rodzice!!! 159
Rozdział 16. Ostrzeżenie autora 163
Rozdział 17. Listy czytelników, którzy leczyli się lub leczą metodą Lebiediewa 169